Co powiedzielibyście

6 Wrz

na grę, która robi wszystko, żeby zepsuć wam rozgrywkę? Na grę, która stara się za wszelką cenę zatruć nawet najsłodsze, wymarzone, wyczekane zwycięstwo? Grę, która postawi przed wami jedno proste zadanie i obwaruje je kilkoma, potem kilkunastoma zasadami. Gracz będzie mógł śledzić swoje postępy na szczegółowym torze punktacji, który oprócz sukcesu przypomni każde potknięcie – wypunktuje je i każe ponieść konsekwencje. Pozwoli wciągnąć się w ślepy pęd za osiągnięciem wyznaczonego celu, po to tylko byśmy znienawidzili samych siebie za to co robimy. Wykonując nasze zadania zniszczymy długotrwałe związki i zdławimy nowe miłostki zanim jeszcze zdążą wykiełkować. Swoją pogonią za wynikami uratujemy jednych, za to innych zniszczymy – nic to – najważniejszy jest wynik. Problem pojawi się, kiedy zadanie samo sobie zaprzeczy, a paradoksalne sytuacje zmuszą nas do sprzeciwienia się zasadom – wtedy czeka nas błyskawiczny, choć przedwczesny koniec, lub kolejny skażony sukces.

Wtedy zmienimy nasze podejście. Zaczniemy od początku – w końcu to gra, a gramy żeby wygrać! Balansując na granicy porażki sprzeciwimy się każdej niepożądanej sytuacji – wprawdzie pieniądze skończą się zbyt szybko, a punktacja poleci na łeb na szyję, ale staniemy na straży piękna, dobra i moralności! Od miłostek, aż po rewolucję! Zapewnijmy byt naszej wirtualnej rodzinie, stając się trybikiem w maszynie zmiany (na lepsze oczywiście). Wszystko pięknie jak na obrazku, chyba że zaczniemy zastanawiać się nad wszystkim co nie zostało nam wyłożone na ladę. Nad każdą niewypowiedzianą historią, nad tragediami kryjącymi się za wizytówkami burdeli, pustymi groźbami, czy choćby samym wychudzonym obliczem rozmówcy – niezależnie co robimy, i tak jesteśmy adwokatem diabła. Choćby nasze intencje były najlepsze, nigdy nie będziemy mieli pewności, że postępujemy słusznie. Nawet moralne zwycięstwo zadające kłam wynikom będzie skażone goryczą.

Taka właśnie jest gra Papers, please. Jak na razie to chyba jeden z nielicznych kawałków kodu, w którym możemy skazać na śmierć, żonę, syna, wuja lub teściową po to, by dokupić sobie gadżet, pozwalający efektywniej nabijać statystyki.

Witajcie w Arstotzce! Papiery poproszę.

Dałem się złapać

23 Gru

na okładkę, to raz – na całe szczęście nie oglądałem tagów, bo przy moich ostatnich muzycznych klimatach zrobiłbym meh i ruszył dalej. Dwa: polecany tytuł – nie wiem czy przesłuchałbym całej płyty zaczynając od pierwszego kawałka. Posłuchajcie tego: wstęp jak z topowych utworów ELO, gitarowe wejście i refren, który wwierca się w uszy i nie puszcza nawet po kilkunastu przesłuchaniach. Wszystko stare/nowe podsycone przez mocno chiptunesowe syntezatory. Posłuchajcie:

Posłuchajcie Piledrive – jeśli w połowie nie zaczniecie nucić pod nosem melodii, to nie ma już dla was nadziei.

Posłuchajcie My Magellan i San Narciso. Posłuchajcie Pointing at the Moon i So Far Out.

Posłuchajcie całej płyty – jest zajebista.

a mury runą

8 Gru

gówno prawda, nie runą – zamek jest cały i zdrowy. Ponieważ chyba jednak zdąży się zakurzyć, a wszystkie podane pod ostatnią notką terminy minęły, pozwoliłem sobie zakończyć konkurs szybkim losowaniem na random.org

Lista wszystkich zawodników została wielkim nakładem pracy wprowadzona do pliku tekstowego według kolejności zgłoszeń. Następnie olbrzymim wysiłkiem wygenerowałem (kłamię – skrypt mi wygenerował) losową liczbę z zakresu 1-3. Na dowód, że nie klikałem jak opętany w „generuj” macie jedynie moje słowo (słowo). A oto zwycięzca:

Zrzut ekranu 2012-12-8 o 11.46.52

 

Fanfary i gratulacje. poooq’a uprasza się o podesłanie adresu (najlepiej na maila – zara2stra na gmailu) a ja postaram się w przyszłym tygodniu ruszyć tyłek na pocztę i wysłać karty do Fight Clubu

Mądre pomysły

20 List

3,5 tygodnia temu napisałem na facebooku:

Myliłem się, bo: patrz wyżej.

Zupełnie nie wiem co mnie tknęło, żeby po jakichś piętnastu latach przerwy brać się za papierowe modele, ale trzeba patrzeć na pozytywy – przynajmniej nie rzuciłem się na jakiś statek, bo sklejać statków nie lubiłem nigdy. Oczywiście moje dziewczyny stwierdziły, że super, że będą mi pomagać, a w ogóle to następną skleję im Czarną Perłę, bo ona jest suuuper. Whatever. Czarna Perła jest tak suuuper, że aż została zdjęta ze strony, ze względu na działalność piracką bez punu. Tak, działalność piracka bez punu to straszna rzecz, więc mogę spać spokojnie i zrobić sobie kolejną, piętnastoletnią przerwę od sklejania modeli.

Jak wyglądało sklejanie? Sklejanie, pomimo chwil zwątpienia

i wkurwu, któremu towarzyszyło poznawanie nowych słówek, zadziwiająco przypominających układem i brzmieniem popularne przekleństwa (przypadek? I don’t think so)

No więc sklejanie było bardzo wyciszającym zajęciem. Bycie wyciszonym przez 3,5 tygodnia owocuje mniej więcej takim stanem ducha:

co oznacza, że dziś wieczorem prawdopodobnie odpalę jakiegoś fpsa (bo Hotline Miami nie ma jeszcze na maki) i wymorduję wszystko co mi się nawinie pod celownik.

A teraz czas na mały konkurs:

Dziś po południu zamek trafi pod czułą opiekę dwóch dziewczynek (6 i 7) i kota (5), więc zbieramy zakłady – ile czasu minie do pierwszych wgnieceń oraz do nieuchronnego końca w piecu? Wytypowanie najtrafniejszych terminów w komentarzach może wam wygrać karty do Fight Club: Project Mayhem.

Chciałem napisać

26 Wrz

notkę o nowym filmie Wesa Andersona, ale przepraszam – filmów Andersona się nie pisze. Filmy Andersona się ogląda.

Project Mayhem

23 Wrz

Stało się – zabrałem się w końcu za robienie swojej własnej planszówki. Od jakiegoś czasu krążyło mi po głowie, że fajnie byłoby zagrać w coś opartego o Fight Club, gdzie gracze walczą o kontrolę nad jednym pionem, ale nigdy nie miałem na tyle samozaparcia, żeby siąść i popracować nad czymś konkretnym. W końcu przyszedł czas planszówkowej posuchy, a brak nowych zakupów podziałał na mnie motywująco – i proszę. Jest już coś, w co można z przyjemnością zagrać – jest jeszcze kilka kwestii, które będę musiał zbalansować, ale do tego potrzebuję więcej testów. Ponieważ jak już się na coś nastawię, to nie lubię, żeby pomysły zdychały mi zbyt długo noszone w głowie, więc zabrałem się za karty.

Zanim przejdę do prośby, kilka słów o zasadach. Pierwsza zasada gry w Fight Club: Project Mayhem to nie rozmawiamy o grze   gramy do 10 punktów zwycięstwa. Każdy z graczy wykonuje naprzemiennie 1 akcję, a po czterech akcjach liczniki na wyłożonych kartach zadań maleją o 1. Jeśli licznik na zadaniu spadnie do zera, to sprawdzamy czy komuś udało się zdobyć przewagę na którymś zadaniu. Jeśli jest przewaga, to zwycięzca płaci koszt zadania i zdobywa od 1-3 punktów zwycięstwa. Jako akcję możemy zagrywać karty, wysyłać swoich ludzi na wyłożone zadania, walczyć o kontrolę nad postacią (Jack/Tyler), czyli ogólnie rozrabiać.

Teraz prośba: jeśli ktoś ma jakieś ulubione cytaty z filmu/książki, które nadawałyby się na tytuły kart/cytaty pod tekstem to dajcie znać w komentarzach – będzie łatwiej i szybciej.

Jeszcze jedno: gra, podobnie jak The Thing będzie dostępna do ściągnięcia (gratis) i wydrukowania (tu już każdy sobie).

programy, które robią „ping”

21 Lip

Lubię czasem pobawić się różnymi instrumentami – wprawdzie muzyk ze mnie żaden, ale przyjemnie usiąść czasem i zrobić kilka dźwięków, które potrafią ułożyć się przynajmniej w jakąś prostą melodyjkę. Ostatnio złapała mnie faza na sprawdzanie wszelkiej maści programów robiących ping na iPada i ku własnej uciesze (a rozpaczy domowników) większość wolnego czasu spędzam generując różnej maści stuki, trzaski, bzyki i pierdy.

Jednym ze znalezionych i męczonych ostro programów jest Animoog – syntezator Mooga, posiadający masę opcji i bardzo bogaty dźwiękowy słownik.  Oczywiście trzeba by najpierw nauczyć się grać, żeby wyciągnąć z niego coś więcej, ale wystarczy też kilkanaście minut na uniwerku YouTube, żeby zrozumieć mniej więcej jak działają wszystkie knyfle, pokrętła i odpalić proste pętle.

Właśnie szwendając się po tubkach z animoogiem trafiłem na Tenori-On i zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Naciskamy diodę, dodając ping do pętli i widzimy błysk za każdym razem kiedy dźwięk się odpala. Każda pętla może mieć szesnaście warstw zawierających różne instrumenty (w tym własne sample), dodatkowo mamy szesnaście bloków pętli w ramach jednego utworu, pomiędzy którymi płynnie przeskakujemy w trakcie grania. Zresztą, co będę pisać – proszę sobie obejrzeć:

Tenori byłoby idealną zabawką dla takich ignorantów jak ja, gdyby nie słaba dostępność i potworna cena – myślałem już, że zostaje mi tylko wykonanie akustycznej samoróbki, ale okazuje się, że Yamaha wypuściła również wierny port oryginalnego sprzętu na iPada.

Jest pięknie – już samo losowe pstrykanie daje masę frajdy, a po zapoznaniu się z podstawowymi funkcjami można spędzić godziny na prostym nadbudowywaniu pętli i dodawaniu kolejnych warstw pingów i trzasków – zapewniam, że wciąga podobnie jak niejeden shmup.

circus has come to town

11 Czer

Jeżeli w ciągu dwóch tygodni, na społecznościówkach robię non stop wrzuty jednej kapeli, jeśli katuję nią znajomych i sadystycznie pcham w uszy rodzinie, a po kilkunastu przesłuchaniach całego albumu wciąż mam ochotę na więcej, to zdecydowanie należy im się ode mnie notka. Tylko co z tego skoro sam nie wiem jak dobrze polecić wam Gentle Mystics? Mogę zapewnić, że czeka was wodewilowy freak show, z dęciakami, akordeonem i banjo, przetykany wszędobylską elektroniką, rapowaniem i seksownym kobiecym zawodzeniem, który za kilkanaście lat może przerodzić się w obłędną chrypkę.

Można by tak długo, ale chyba najlepiej zareklamowało się samo Gentle Mystics podczas jednego z wywiadów:

„If you’re into the sound of turbo folk, with a base face, riding the back of the lama on absynth, and you like getting your ears bashed, come and see the Gentle Mystics – you won’t regret it”

Nic tylko słuchać i pchać dalej, a może ktoś zaprosi ich do nas – choćby mieli wykonywać swoje kawałki paszczowo, albo grać na butelkach, to jedna z kapel na którą pójdę w ciemno. O:

Świat z liter

30 Maj

Wziąłem się ostatnio za czytanie The Unwritten. Ostrożnie, bo Carey podpadł mi trochę ostatnimi tomami Felixa Castora, ale po kilku zeszytach całkiem przyjemnie zassało, więc mam nadzieję, że cykl nie zostanie zbytnio rozcieńczony. W skrócie i bez większych spoilerów – Unwritten to opowieść o wpływie wyobraźni na rzeczywistość. Główne skrzypce gra tu słowo pisane, którego wpływ jest wykorzystywany przez tajne organizacje do sprawowania władzy nad światem, a cała akcja krąży wokół Toma Taylora, który wzorem młodego Christophera Milne, musi zmagać się z piętnem fikcyjnej postaci stworzonej na swoje podobieństwo.

Carey podaje całość mocno podlaną urban fantasy, a dzięki przyjętemu założeniu, może zgrabnie bawić się cytatami z literatury i filmów (Rudy Kipling jako agent  illuminatów FTW!) na szczęście zgrabnie równoważy wady wałkowanego do znudzenia gatunku łamiąc przetarte schematy zachowań postaci. I wszystko byłoby pięknie i ładnie, polecałbym bez zająknięcia, jest tylko jeden problem;

Ten pomysł, w tym medium, był już pokazywany i zostało to zrobione o wiele lepiej. Po pierwsze Invisibles Granta Morrisona, z podobną konwencją, ale zdecydowanie lepiej zrealizowane.

Invisibles

Po drugie Promethea Alana Moore’a, którą będę chwalił i polecał na każdym kroku. Problem z tymi dwoma komiksami jest taki, że w dużej mierze stanowią credo ich twórców, a to niekoniecznie każdemu podpasuje. Za to obie wywracają znany świat do góry nogami zapowiadając apokalipsę, po której nastanie już tylko pięknoidobro.

Promethea

Jeśli czytaliście już dwa powyższe, a macie ochotę na bardziej rozcieńczoną wersję podobnego pomysłu, bierzcie The Unwritten – to bardzo miłe czytadło. Jeśli jednak nie mieliście wcześniej przyjemności z Invisibles lub Prometheą, to polecam jednak zacząć od nich – są totalnie zajebiste.

Cierpliwość

8 Maj

Zawsze byłem niecierpliwym dzieckiem – kiedy na coś się już nastawiłem, to zaczynałem liczyć minuty i sekundy. Nienawidziłem każdej chwili, która nie była tą wyczekiwaną, a najgorszym koszmarem było opóźnienie. Potrafiłem kilka razy dziennie zaglądać do kiosku w poszukiwaniu najnowszego komiksu. Wydzwaniałem na pocztę, żeby dowiedzieć się, czy nie ma już przesyłki dla mnie. Kiedy ktoś miał wypożyczoną książkę, na którą czekałem, bibliotekarki już po pierwszym zapytaniu wiedziały, że nie dam im spokoju, dopóki książka do mnie nie trafi; kiedyś przez miesiąc chodziłem za Zewem Cthulhu, aż w końcu jakaś zaszczuta pracownica sprawdziła, że rzeczywiście, książka jeszcze nie została oddana, z tym że została wypożyczona dziesięć lat wcześniej. Dla własnego dobra musiałem nauczyć się cierpliwości.

Cierpliwość to śmierć ciekawości – rezygnacja z oczekiwania. Rezygnacja z emocji. To pogodzenie się z myślą, że rzecz na którą czekasz jest tylko tym – rzeczą. Używką, którą można zastąpić inną używką. Cierpliwość, to omijanie hajpów, trailerów i zapowiedzi, to jebitny meh wymierzony w przyszłość.

Cierpliwi ludzie cieszą się tym co mają, a na co nie czekali, wiec cieszą się umiarkowanie wszystkim na co trafią.

Pierdolę cierpliwość i zaczynam odliczanie.

7