Archiwum | Grudzień, 2011

Świąteczny poradnik zakupowy

14 Gru

Święta zbliżają się wielkimi krokami, postanowiłem więc przygotować kilka sugestii dla niezdecydowanych mam, tatusiów, cioć, wujków, oraz niezorientowanychludziktórzyidądodzieciatychznajomych.

1. Gry planszowe 

Bawią, rozwijają i uczą. Odpowiednio dobrana gra zapewni zabawę na długie godziny, niekoniecznie przy planszy. Impy i Cacodemony z Dooma chętnie wezmą udział w okazjonalnym tea party.

2. Łamigłówki

Jeśli wiemy, że dziecko nie ma kogo zagonić do planszy, możemy wybrać coś dla jednej osoby. Popularność łamigłówek rośnie z dnia na dzień. Ten model spełnia się również jako pozytywka i zapewnia opiekę nad naszą pociechą, przez kadrę wykwalifikowanych cenobitów.

3. Figurki

Każde dziecko kocha figurki! Najnowszy model Buzza Astrala z filmu Toy Story vs Aliens to trzy figurki w cenie jednej! (uwaga: trzecia figurka oddziela się po kilku dniach, ze względu na ryzyko połknięcia niewielkiego facehuggera, zabawka jest nieodpowiednia dla dzieci poniżej 3 lat)

4. Więcej figurek! 

Ten model jednorożca z gry Robot Unicorn Attack, zapewni nieskończone godziny czystej zabawy, dzięki odrywanej, płaczącej głowie i możliwości ustawienia własnego toru przeszkód! (w zestawie płyta z jednym utworem Erasure i dwie kryształowe gwiazdy. Istnieje możliwość dokupienia dodatkowych gwiazd)

5. Coś bardziej uduchowionego

Często zapominamy, że święta, to duchowe przeżycie. Nie dajmy się zwariować szalejącemu kapitalizmowi! Podarujmy dziecku coś, dzięki czemu jego życie duchowe stanie się bogatsze. Przy odrobinie szczęścia, może to właśnie wasza rodzina będzie w stanie wciąż cieszyć się życiem, kiedy Wielcy Przedwieczni przebudzą się ze swego snu.

Czy martwe gatunki idą do nieba?

11 Gru

Pamiętam, jak w latach 90 chowałem przed rodzicami jeden numer Fenixa, na którego okładce widniało wielkie ostrzeżenie: „NUMER TYLKO DLA DOROSYCH” (w końcu schowałem go tak dobrze, że do dziś nie potrafię go znaleźć). Większość numeru było poświęcone Splatterpunkowi – gatunkowi, który zdechł w świadomości masowej, razem z erą video i tanim (ale popularnym) kinem klasy B. Gdzieś tam jeszcze wypływa w książkach Ketchuma i Mellicka III, czy filmach, takich jak Hobo with a Shotgun, ale jest zupełnie martwy jako szeroko rozpoznawany termin. Ładnie go opisano w tamtym Fenixie: Rzut mięchem o ścianę. Splatterpunk to apoteoza bezsensownej przemocy i okrucieństwa – epatowanie obrzydliwością. Kanibalizm, martwe płody i seks popromiennych mutantów. W całym swym okrucieństwie gore nie zbliża się nawet do stopnia w jakim szokować miał splatterpunk.

Gatunek stracił się gdzieś, wrócił do gore, które do dziś może liczyć na masowego widza (choćby w kolejnych powrotach Teksańskiej Masakry, czy Wzgórza Mają Oczy) i w mniejszym stopniu do kina nurtu exploitation, które jednak nie czerpało tak chętnie z klisz horroru i sf, tak charakterystycznych dla Splatterpunka.

Przypomniałem sobie ten gatunek przy okazji grania w Super Meat Boy, na które, w wersji na maca, czekałem prawie rok. Szybki opis dla niezorientowanych: SMB to potwornie trudna platformówka, w której idealne przejście każdego poziomu trwa kilkanaście sekund, przy czym w praktyce, nie ma opcji, żeby taki poziom przejść za pierwszym podejściem. Kiedy już za n-tym razem uda nam się przetrwać do samego końca, możemy zdjąć obolałe palce z pada (granie na klawiaturze jest możliwe, ale grozi wieloma schorzeniami dłoni i stawów) i ze łzami w oczach obejrzeć powtórkę – armia meat boyów z każdego naszego podejścia na raz wpada do lawy, na kolce i piły tarczowe, aż w końcu zostaje ten jeden, któremu zawdzięczamy kolejny poziom masochistycznej przyjemności.

Super Meat Boy ma na tyle przyjemną retro grafikę, że mogę usiąść do niego na chwilę, nawet przed godziną 21:00, czyli zanim moje córy pójdą spać. Oczywiście ogólna pikseloza i bardzo przyjemne chiptunes przyciągają dzieci, więc pojawiły się pytania;

– Kto to?

– To Meat Boy. jest cały z mięsa – w czasie odpowiedzi następują dwie śmierci czerwonego ludzika, którego krew rozbryzguje się po ostrzach piły i okolicznych powierzchniach płaskich.

– A co on robi?

– Ratuje swoją dziewczynę Bandage Girl. Ona jest cała zarobiona z bandaży i porwał ją zły Doktor Fetus. No… ten robaczek w słoiku z cylindrem – Mała obserwuje przez chwilę jak Meat Boy wpada po raz dwudziesty na te same kolce.

– Fajny jest ten ludzik, ale ta gra jest chyba trudniejsza od Little Big Planet.

Co się stało ze splatterpunkiem? Pękł i zbryzgał zgniłymi flakami wszystko co miał w zasięgu.

Wielkie potwory niszczą miasta

4 Gru

znowu. Mnie wróciły ostatnio potworne klimaty za sprawą dwóch gier; Pierwsza z nich, to Monsters Ate my Condo, chwiler na przenośne sprzęty apple’a, wyprodukowany dla Adult Swim. Sama zabawa jest banalnie prosta: wyciągasz kolorowe piętra wieżowca i karmisz nimi odpowiednie potwory, starając się jednocześnie tworzyć kolorystyczne zestawy pięter. Proste i wciągające. To, co najbardziej urzeka, to prezentacja: piksele, muzyka i potwory są prześliczne (żółty pies w słoiku rządzi!)

Druga gra, to planszowe King of Tokyo Richarda Garfielda (tak, to ten gość od M:tG i Robo Rally), które ma to wszystko, czego w nowoczesnych grach planszowych być nie powinno: nadmierną losowość, eliminację graczy, kingmaking, efekt kuli śnieżnej, i tony negatywnej interakcji. Wszystko to uchodzi grze na sucho, bo jest krótka, śmieszna i pozwala wydawać tryumfalne okrzyki przy wyjątkowo dobrych rzutach. Tu mamy już bardziej standardowe potwory, za to wszystko podane jest w zajebistym, komiksowym sosie

 

Nie pozostaje nic innego, jak grać, miażdżyć, łykać, chwytać, wspinać się i pożerać. Najlepiej przy tym: