Archiwum | bierz i ciesz się RSS feed for this section

Przyprawiamy orientalnie

29 Paźdź

Western:

Metal:

Elektro:

 

Tak. Orientalne przyprawy sprawdzą się w każdej kuchni.

 

Niespodziewanie

7 Czer

Kilka lat temu, mój brat podrzucił mi linka do pewnej tubki, rzucając krótkie: „Powinno Ci się spodobać – ty lubisz pojebaną muzykę”. Mniej więcej w taki sposób poznałem trzeci studyjny album kanadyjskiej grupy Unexpect. Oczywiście zakochałem się od pierwszego odsłuchu.

Właśnie niedawno, zupełnie niespodziewanie, ukazał się kolejny. Idealnie w środku mojego własnego piekiełka, w które ostatnio zamieniła się praca, pożerając resztki wolnego czasu, dostałem płytę, która rozpierdala mnie w drobny mak i pozwala na rozładowanie przynajmniej części wkurwu, jaki zbiera mi się na co poniektóre indywidua.

Unexpect jest jak piękny szwajcarski zegarek, którym ktoś solidnie pizgnął w ścianę – dalej chodzi równiutko, choć co chwila zmienia tempo i kierunek. Mnie te zmiany hipnotyzują, szczególnie, że muzycy potrafią złapać słuchacza na haczyk jakiejś melodii, lub rytmu – słucham raz po raz właśnie dla nich, po to, by za chwilę słyszeć rzeczy, na które z początku nie zwracałem uwagi.

No bo jak tu nie złapać się na dźwiękową zasadzkę, zastawioną na nieuważnego słuchacza w genialnym, otwierającym Unsolved Ideas of a Distorted Guest (Uwaga! wilcze doły od drugiej minuty!)

Jeżeli ktoś wpadł, to niech posłucha też skocznej opowiastki o armii dyń (1:05!)

Zresztą polecam całość – tym bardziej, że Kanadyjczycy olali tym razem większe wytwórnie i wydali się sami. Cały album Fables of the Sleepless Empire jest do odsłuchania i zakupienia na Bandcampie.

 

Rok z audiobookiem – miesiąc 02 Aliens in the Mind

10 Sty

Aliens in the Mind to słuchowisko z 1976 roku, oparte na historii wymyślonej przez Roberta Holmesa, jednego z najbardziej uznanych scenarzystów pracujących przy Doctor Who. W głównych rolach Vincent Price i Peter Cushing.

Słucha się tego bardzo miło, chociaż w kwestii efektów dźwiękowych całość leży i kwiczy – nie ma co porównywać z fajerwerkami z Bradbury 13. Polecam, ale raczej tylko fanom pulpowego sajfaj.

Pierwszy odcinek do odsłuchania na tubkach:

Krzak na zimę

17 Gru

Nie wiem co jest takiego w zimie, co powoduje, że każdego roku wracam do muzyki, której słucham od dawna. Kate Bush zawsze towarzyszyła mi, kiedy za oknem robiło się biało, mokro i zimno, a początki mojego zasłuchiwania się jej muzyką sięgają jakichś dawnych, spędzanych u siostry ferii zimowych, z których pamiętam sranie po gaciach podczas wieczornego czytania Psa Baskerville’ów, przy akompaniamencie Running up that Hill. Piosenkę zresztą zasłyszałem wcześniej, przy okazji jakiegoś serialu dla dzieci wyświetlanego w telewizji – nowoczesne źródła riserczu twierdzą, że był to Running Scared – przed internetsami wydawało mi się , że jakiś telerankowy horror, gdzie sąsiedzi bohaterów byli potwornymi zlepkami śmieci. Jestem pewien, że to internetsy się mylą.

Kate Bush z pewnością odstaje od większości rzeczy, których słucham. Jednak potrafi mnie złapać tam gdzie trzeba i prowadzić za nos praktycznie każdym utworem. Może to przez to, że czuć tam oprócz wszystkich innych rzeczy, trochę miłości do dwóch ‚moich’ gatunków: horroru i komedii.

Piękne fanowskie połączenie alternatywnej wersji Hounds of Love, oryginalnego teledysku i filmu Night of the Demon, z którego Kate czerpała inspirację. Więcej horroru? Proszę bardzo:

Ale te piosenki jedynie nawiązują krótki romans z grozą. Kasia na poważnie rozkręca się w tych klimatach w utworze inspirowanym Shining Kubricka:

Get out of my House pochodzi z The Dreaming – to pierwszy album wyprodukowany od a do z przez Kate. Dla mnie, absolutnie fantastyczna płyta, którą mam praktycznie zawsze ze sobą, na każdym posiadanym urządzeniu zdolnym odtwarzać muzykę. Właściwie cała notka mogłaby być jedną wielką wklejką z tego albumu, ale postaram się zagryźć zęby i wstawię tylko dwa przepiękne utwory, w których Bush wciela się po kolei we wdowę po Houdinim i dziewczynę irlandzkiego przemytnika:

Zanim przejdziemy do filmu (a tak, jeszcze nie wspominałem – dziś zapraszam na film), wrzucę jeszcze tubkę  ostatniego utworu z The Red Shoes. Pożegnalnego, bo tekst wspomina zmarłych przyjaciół i krewnych, ale też upadek na końcu teledysku zapoczątkował dwunastoletnią przerwę w jej karierze muzycznej, aż do wydanego w 2004 roku Aerial.

A teraz coś z zupełnie innej beczki. Les Dogs to odcinek The Comic Strip Presents… – programu tworzonego przez brytyjską grupę komików, znanych w Bolandzie głównie dzięki emitowanemu w latach ’90, w telewizji regionalnej serialowi Wiecznie młodzi. Należy im się właściwie osobna notka, ale Les Dogs ląduje właśnie tu, ponieważ w roli panny młodej występuje dzisiejsza bohaterka. Oprócz tego jest strzelanina weselna między rodziną szkockich arystokratów a dość nieokrzesaną rodziną pana młodego, jest romans, akcja i okropne fryzury. Fani ambitnego kina z pewnością się nie zawiodą.

A ja wracam do walczenia z zimą za pomocą piękna i dobra.

Ho ho ho!

6 Gru

Jestem ostatnio zawalony kolejną chińszczyzną, a dodatkowo musiałem jeszcze dziś wystąpić jako St. M.

Aby odreagować wszechobecną Mikołajozę, można się na przykład uraczyć Toporem:

Można też, wzorem Marcelego Wawrzyńca Szpaka, zobaczyć sobie Bad Santa:

Albo Santa’s Slay:

Papierowy dom

9 List

Bernard Rose nie jest może nazwiskiem które od razu budzi skojarzenia z filmem, ale gdy zaczniemy przyglądać się jego dorobkowi okazuje się, że nakręcił kilka ciekawych obrazów (i wcale nie chodzi mi o nowelki soft porno kręcone dla Playboya). Przede wszystkim jest dla mnie twórcą jednego z lepszych przekładów prozy Barkera na duży ekran – to on sfilmował „The Forbidden”, opowiadanie z 5 tomu Ksiąg Krwi, a Tony Todd w roli Candymana trafił dzięki niemu do panteonu najbardziej rozpoznawalnych ikon horroru.

Na początku lat 80 Rose parał się też reżyserowaniem teledysków. Stworzył między innymi najbardziej rozpoznawalne klipy dla grupy Frankie Goes to Hollywood. Relax został nawet zbanowany w MTV i BBC – co oczywiście tylko przydało popularności samej piosence, do której powstały jeszcze dwa inne teledyski.

Z kolei Welcome to the Pleasuredome, na pewno był już inspirowany grozą Barkerowską, a przynajmniej stanowił dla mnie w młodości kopa właśnie w tym kierunku. Tak właśnie działają na nastolatków laski mordujące facetów w wannie, za pomocą gigantycznych węży.

Ale jest jeszcze jeden, trochę zapomniany film z 1988 roku – Paperhouse. Nie jest to rasowy horror, ale z pewnością zasługuje na uwagę.

W dniu swoich jedenastych urodzin, Anna zapada na chorobę która powoduje omdlenia i wysoką gorączkę. W swoich snach, przenosi się do świata, który narysowała na kartce wyrwanej z zeszytu szkolnego. Z początku jest to jedynie koślawy, opuszczony dom otoczony bezkresną łąką. Potem, kiedy jest przytomna, dorysowuje kolejne szczegóły. Schody, drzewo, zabawki – wszystko pojawia się przy następnych wizytach w świecie snów. Pojawia się tam też smutny, nie potrafiący chodzić chłopiec, którego Anna rysuje w oknie.

Nastrój filmu robi niesamowite, surrealistyczne wrażenie. Wszystkie elementy świata snów są wyraźne, a jednak pozbawione szczegółów, wyolbrzymione i karykaturalne – dokładnie tak jak rysunki nakreślone ręką dziecka. Kiedy obserwujemy dziewczynkę zwiedzającą dom, odczuwamy wręcz podskórny niepokój. Dodatkowo, Anna jest skłócona z matką, otoczeniem i tęskni za walczącym z nałogiem alkoholowym ojcem, a wszystkie te dziecięce schizy wypływają na wierzch zamieniając powoli senny świat wyobraźni w koszmar.

Gdybym miał coś zmienić, to jedynie ostatnie minuty zakończenia – jeśli ktoś zechce zobaczyć Paperhouse, proponuję zatrzymać odtwarzanie zaraz po tym, jak zacznie podnosić się drabinka. To ostatnie niedopowiedzenie stworzyłoby wiele więcej możliwości interpretacji filmu. Niepewność, która jeszcze długo nie dawałaby nam spokoju po seansie. Ale nawet z oryginalnym zakończeniem film robi wielkie wrażenie – Paperhouse jest jedną z lepszych filmowych przypominajek o tym, że wiek dziecięcy to nie tylko beztroska zabawa, ale też cała masa wkurwu na otaczający dziecko, nie do końca zrozumiały, dorosły świat.

Złe filmy

29 Wrz

Uwielbiam złe filmy. Założenia od czapy, dziury logiczne nad którymi nawet najgłupszy nie jest w stanie przejść obojętnie, kicz i ogólna śmieszność. Jest oczywiście grupka filmowców, która z premedytacją stara się wywołać śmiech widza zupełną nieporadnością, ale największe perełki, to takie obrazy, które w zamiarach miały być filmami akcji, s-f czy horrorami, a dramatycznie nie wypaliły. Do której grupy należą filmy które tu będę przedstawiał? Nie mam pojęcia. Ważne jest to, że oglądam je najczęściej, przecierając załzawione oczy, albo tarzając się ze śmiechu po podłodze. Zainspirowany notką Jeżyka w kosmosie, traktującą o złych grach, podaję kilka przykładów złych filmów. Enjoy.

Istnieje kilka tureckich obrazów z lat 80, gdzie starano się zerżnąć pomysły z filmów amerykańskich i wyprodukować je na swoim gruncie z maksymalnie niskim budżetem. Na warsztat trafiły wówczas takie hiciory jak Star Wars, Star Trek, Superman, Egzorcysta, E.T. a nawet Spider-Man, Kapitan America i Santo.

Ostatni z filmów, ma u mnie palmę pierwszeństwa jeśli chodzi a turecką kinematografię tamtego okresu. W 3 Dev Adam, Kapitan Ameryka i Santo stawiają dzielnie czoła gangowi przestępców dowodzonych przez  złowrogiego Spider-Mana. Tak, Spider-Mana. Nie dysponuje on wprawdzie wachlarzem supermocy swego amerykańskiego odpowiednika, odziedziczył po nim za to kostium, a od siebie dodał złowrogi chichot i równie złowrogie brwi.

Film zaczyna się od sceny potwornych tortur, gdzie gang Pająka znęca się nad jakąś niewiastą na plaży,  zakopując ją wpierw po szyję w piachu, a następnie mordują ją za pomocą motorówki; To znaczy czterech drabów chwyta łódkę i z rozbiegu ładuje ją od strony kręcącej się śruby okrętowej, prosto w twarz unieruchomionej kobiety. Całe szczęście, że budżetu nie wystarczyło na zbyt duże ilości czerwonej farby, więc twórcy oszczędzają nam widoku ostatecznej konfrontacji pozostawiając w sferze domysłów to, czy wygrała kobieta, czy motorówka. W innej pamiętnej scenie, Spider-Man torturuje mężczyznę swoim diabolicznym chichotem, brwiami oraz metrową tubą przyłożoną do oczu ofiary, do której wpuszcza  świnkę morską. Świnki morskie to, jak powszechnie wiadomo, krwiożercze stworzenia, które w zaistniałej sytuacji myślą tylko o wygryzieniu oczu.

Takich kwiatków jest w tym filmie znacznie więcej, a w przerwach możemy obserwować niebezpieczne sceny walk i pościgów, w których aktorzy, z gracją drewnianych kłód skaczą wokół i piorą się po gębach. Tak na prawdę, fakt że oglądamy kopię godnej okresu dziesięciokrotnie przegrywanych VHSów, w zupełnie dla nas niezrozumiałym języku, dodaje jedynie do całości tego pouczającego doświadczenia. Film jest do zakoszenia na torrentach, a fragmenty do zobaczenia na tubkach (hasło turkish spiderman powinno pomóc)

Inną ciekawostką są Gwiezdne Wojny. Tu można czasem zobaczyć nawet efekty specjalne, poziomem nie odstające od efektów w filmach Lucasa. Oh wait, to są efekty z filmów Lucasa a muzyka w tle to motyw z Poszukiwaczy zaginionej arki. SajFaj daje nam tyle więcej możliwości, prawda? A już mając w głowie tytuł, widz automatycznie zaczyna przypisywać znane sobie role do ich tureckich odpowiedników.

Poniżej scena morderczego treningu:

Jako główne danie podajemy dzisiaj genialny film z 1991 roku – Riki-Oh. Historyjka oparta na mandze o tym samym tytule obfituje w nieprawdopodobne sceny walk, w których najcięższe obrażenia zadawane są gołymi rękami, a walczący są w stanie chociażby wyrwać swoje własne jelita, żeby zadusić przeciwnika. Kiedy szperałem za materiałami do notki, okazało się, że Story of Riki jest już na Tubkach, z tragicznym dubbingiem angielskim jako added bonus. Oglądać!

Muzyczne odkrywki

5 Wrz

W ciągu kilkunastu lat mój sposób na poznawanie nowej muzyki wyemigrował na internet. Kiedyś kupowało się każdą kasetę, której okładka wpadła mi w oko. Teraz, preferencje mi skostniały i mogłem oddać się swobodnemu przeglądaniu interesujących mnie stron w sieci, czasem niezobowiązująco skacząc po TopFriends dobrze rokującej kapeli na majspejsie czy innym facefook. A przynajmniej taki model przyjąłem kiedy stwierdziłem, że siedzę cały czas w tym samym bagnie i czekam na nowe płyty starych „pewniaków”. Jako, że klimaty w których osiadłem kręciły się wokół szeroko pojętego prog rocka, moim nowym home away from home stało się progarchives.com. Najpierw sprawdzałem listy najlepiej ocenianych albumów z każdego roku, od 1970 poczynając, a kończąc już w czasach nowożytnych; I było to Dobre™. Znalazłem dużo ciekawych rzeczy o których wcześniej nie dotarł do mnie nawet ułamek informacji. Ale kiedy kolejne kapele dołączyły do grona „pewniaków”, pasujących mi o każdej porze dnia czy nocy (a właściwie od momentu, kiedy po raz kolejny dopadło mnie znużenie), zacząłem znów szukać. I dorzuciłem sobie do RSSów najnowsze wpisy w bazie PA.

Już po kilku tygodniach wypracowałem sobie system: kilkanaście dni, około 50 nowych albumów, albo po prostu chwilka wolnego – siadam i słucham rzeczy które ludzie dorzucili do bazy. Podoba się? Drążę temat. Po kilku miesiącach takich eksperymentów doszedłem do następujących wniosków:

  • Statystycznie, raz na 100 albumów trafia się jakiś który mnie zainteresuje.
  • Raz na 200 albumów może się trafić taki, który mnie rozwali.
  • Należy unikać jak ognia kapel które prezentują się tak: To czyste zuo, also: what’s been heard cannot be unheard.
  • Nie należy się w ciemno kierować tagami; Oceansize znalazłem w szufladce oklejonej Space Rock:

No i raz na ruski rok trafia się kapela która bierze mnie szturmem, już po pierwszym kawałku:

W warstwie tekstowej jest wesoło; Odcinanie głowy wirującym krawatem czy atomowe tostery, które wywołują eksplozje w przeszłości to tylko część atrakcji. Za to muzycznie, chłopaki siedzą głęboko w arytmicznych poszarpywaniach gitary, przetykanych spokojniejszym graniem. Momentami kojarzą mi się z takim bardziej rockowym, postkrwawowewnętrznym Ulverem

Ostatnią, jak dla mnie wymiatającą, płytą Thumpermonkey Lives! jest We Bake Our Bread Beneath Her Holy Fire. Można ją zanabyć w wersji empeczy na cdbaby za jedyne 6 zielonych pieniążków. Za to wszystkie poprzednie albumy można zassać za darmo ze strony wytwórni. Polecam.